środa, 18 czerwca 2014

jak to się wszystko zaczęło...

Tak w zasadzie to nie pamiętam kiedy po raz pierwszy padło pytanie "to co? przeprowadzamy się?". Pewnie już dawno temu a że nie jestem już najmłodsza i bułki smaruję masłem to mam do tego pełne prawo. Wiem natomiast, że ja decyzję podjęłam w kwietniu anno domini 2013 po miesięcznym pobycie w Kangurzewie Dolnym. Przekonały mnie (niekoniecznie w tej kolejności): 1. pogoda (słoneczna) 2. ludzie (uśmiechnięci) 3. koala śpiący na drzewie w ogródku. No dobra, koala wygrywa zestawienie. W decyzji upewniłam się już wsiadając do samolotu do Polski z Dubaju i zdecydowanie na lotnisku na Okęciu. I nie chodzi tylko o to, że w zeszłym roku na początku kwietnia wdepnęłam stopą obutą w sandałek w zaspę śniegu a raczej o to, że gdy się do kogoś nieznajomego po prostu uśmiechniesz to patrzy na ciebie z politowaniem a jak nie daj boże przepuścisz w kolejce to współstacze poddają cię w myślach torturom godnym świętej inkwizycji (co najmniej). A chyba najgorsze z tego jest to, że w którymś momencie dopasowujesz się do "normy społecznej" i przestajesz się uśmiechać i burczysz pod nosem "pan tu nie stał". A ja tak nie chcę, bo wiem, że można inaczej. Można iść na koncert i nie dostać puszką w głowę, można usiąść w parku na trawie i zrobić sobie piknik i nikt nie powie złego słowa a może i sympatycznie zagada, można na do widzenia pomachać panu kierowcy autobusu i nikt nie zemdleje z szoku. Można. Pewnie można też znaleźć to nieco bliżej a nie w Australii, bo to jednak daleko, podróż droga, zostawia się rodzinę, która nie do końca rozumie podjętą decyzję. 
Ale my obraliśmy tamten kierunek i wiem, że właśnie rozpoczyna się przygoda mojego życia :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz