sobota, 14 listopada 2015

Idą święta

Dziś oficjalnie, od tradycyjnej parady, rozpoczął się u nas okres przedświątecznych zakupów i ogólnie przedświątecznego szaleństwa w postaci sztucznych choinek, bombek, łańcuchów i lampek - a wszystko to w pełnym słońcu i w 30to stopniowym ciepełku. Zatem "Merry Christmas
Everyone" :)





























wtorek, 10 listopada 2015

Australijska checklista cd.

Po vegemite, zimie w lecie i lecie zimą, po koalach i kangurach przyszedł czas na aktualizaję listy "do zaliczenia w Australii". A więc:


  • nie zmieszczenie się do garażu i obtarcie samochodu - check
  • ugryzienie przez pająka - check (zanotować: pająk nie był jadowity ale ugryzienie w potylicę bardzo utrudnia spanie na wznak)
  • przeparkowywanie samochodu co dwie godziny w ciągu pracy - check
  • huntsman na elewacji domu - check (gdyby się ktoś zastanawiał co to takiego to proszę:)  
          www.watoday.com.au


piątek, 23 października 2015

wtorek, 20 października 2015

niedoczynność na obczyźnie

Jakoś tak mi się nastrój refleksyjno-depresyjny włączył i tak sobie myślę, że współpraca i współżycie z moją jednostką chorobową są, że się tak eufemistycznie wyrażę, nie łatwe. Ale jakoś tak się złożyło, że w pakiecie z niedoczynnością tarczycy dostałam również wspaniałych ludzi, którzy mniej (mój szef) lub bardziej (mój mąż) rozumieją, że bywam dziwna. Że potrafię w ciągu pięciu minut przejść od skrajnej euforii do czarnej rozpaczy, że czasem "bez kija nie podchodź" i że czasem wyglądam jakby przejechała mnie ciężarówka (mimo przespanych zalecanych ośmiu godzin).
Małżonek jest bardziej wytrenowany, bo się użera ze mną już ładnych parę lat, ale szef dopiero w zeszłym tygodniu przeszedł crash course współpracy z niedoczynnościowcem.

Zaczęliśmy od wymiany poglądów dotyczących różnicy między tym co chciał a tym co dostał i że ja wiem lepiej. Wymiana owa została okraszona wymianą spojrzeń - bazyliszek skrzyżowany z Meduzą to przy mnie mały miki. Kampania reklamowa klienta wzruszyła mnie do tego stopnia, że zalana łzami przeglądałam maile i chlipałam nad wpisanymi do kalendarza wydarzeniami na przyszły tydzień. W drodze na spotkanie z klientem, ściskając mocno torbę, bo ręce mi się trzęsły jak choremu na febrę, nieśmiało zapytałam czy mogłabym sobie pójść do domu wcześniej - odpowiedź: "no jasne, przecież widzę, że coś jest nie tak; normalnie się tak nie zachowujesz". 

Wracając do domu zadzwoniłam do małżonka z relacją, że jest kiepsko, na co usłyszałam "Jedź do domu i nalej sobie wina, albo jeszcze lepiej - wejdź gdzieś teraz do baru i poproś o setę".

Chyba muszę przygotować ordery z czekolady.

wtorek, 25 sierpnia 2015

o rany rety... to już rok

28 lipca stuknął nam rok w Australii, czas zatem na pierwsze podsumowania. Gdy wyjeżdżaliśmy, było kilka pytań, które sobie zadawałam: czy damy radę? czy decydując się na wyjazd popełniam zawodowe samobójstwo? czy warto?

1. Czy daliśmy radę? Tak to już czasami bywa, że związki (formalne i nie) nieźle funkcjonują w rzeczywistości, która jest im znana, ale gdy ta rzeczywistość wywraca się do góry nogami - czasem coś się psuje. Czy się tego bałam? Owszem. Czy tak się stało? Nie-e :) Być może dlatego, że my nigdy nie byliśmy całkiem normalni. I może to jest klucz do sukcesu, znaleźć kogoś kto ma tak samo nierówno pod sufitem; kogoś, kogo frustrację słyszą wszyscy sąsiedzi dookoła (dobrze, że nikt z nich nie rozumie co konkretnie sądzi o kolejnym tajemniczo zaginionym kablu albo szybce telefonu, która raczyła była popękać) ale też kogoś, kto na mój kolejny pomysł na siebie powie "ja jestem z ciebie dumny a reszta świata może się wypchać".

2. Czy decydując się na wyjazd popełniłam zawodowe samobójstwo? Wyjeżdżając, zdawałam sobie sprawę, że emigracja do kraju anglojęzycznego dla filologa polskiego i logopedy to nie jest raj zawodowy. Oczywiście, że trochę brakuje mi pracy z dziećmi i chociaż ta ścieżka nadal jest otwarta, to póki co zamieniłam kierunek "edukacja" na "technologia" i traktuję to raczej w kategorii rozwoju niż zawodowej porażki.

3. Czy był warto? Przez ten rok poznałam ludzi, których nie miałabym szansy poznać. Ludzi cudownych, otwartych, poważnych biznesmenów i nauczycieli, którzy śmieją się w głos z samych siebie przy grze towarzyskiej. Trzymałam na rękach koalę i karmiłam kangury. Przeżyłam Boże Narodzenie przy 30 st. w cieniu i moje lipcowe urodziny zimą. Mieszkam pod jednym dachem z rodziną oposów i od wiosny do późnej jesieni budzą mnie, drące się za oknem, papugi.

Po roku w Australii mogę powiedzieć - było warto.

środa, 8 lipca 2015

urodzinowo czyli poradnik jak reagować na prezenty

Nie jestem z tych, którzy z niepokojem wyglądają swoich urodzin, bo to kolejny krzyżyk i ziemia coraz bardziej czekoladą pachnie. Dzień jak dzień, chociaż w tym roku nieco inny, bo na drugiej półkuli i zimą w lipcu :) Zdziwienie tym większe, gdy znalazłam paczuszkę z kokardką (żeby nie było - małżonek zawsze pamięta, tylko prezentowo jest zwykle oszczędny, bo prezenty robimy sobie tak zwyczajnie, nie od święta). Rozwijam ci ja paczuszkę a tam naszyjnik - śliczny, malutki, kółeczko takie błyszczące. Ucieszona jak świnka w deszcz, zakładam i paraduję cały dzień, czekając na ofiarodawcę, żeby podziękować. Małżonek przyjeżdża, ja mówię, że jakieś krasnoludki zostawiły, on się płoni, ja dziękuję - pełny wersal. I wtem:

małżonek: Pani w sklepie pomagała mi wybrać. Wahałem się między takim symbolem nieskończoności a tym, ale mi powiedziała, że to nie takie zwykłe kółko tylko taki circle of life

na co ja:


Mina małżonka bezcenna, ale trzeba przyznać, że w klimacie odnalazł się szybko. Za nieodwracalne zniszczenia mózgu winę Disney'a.

środa, 10 czerwca 2015

pod prąd

Przemieszczanie się samochodem po Australii ma dwa aspekty. Pierwszy, z siedzenia pasażera, wyrażany postawą "trochę to dziwne tak jeździć po drugiej stronie ulicy", "jak to nie wiesz gdzie skręcić? tu przecież, w prawo!" oraz "pfff... dam radę bez problemu" i drugi, jako kierowca, który w skrócie można opisać słowami "o matko! wszyscy zginiemy" oraz "wcale nie pojechałam prosto i pod prąd. Przecież byłam na pasie do skrętu w prawo i miałam włączony kierunkowskaz co oznacza, że pojechałam jak trzeba a nawigacja, ty i wszyscy inni użytkownicy drogi się nie znacie". Wczoraj wieczorem przeszłam z bycia pasażerem do bycia kierowcą. Małżonek jest cały i zdrowy, choć obsypało go siwizną.

Kurtyna.

piątek, 29 maja 2015

"Love is being stupid together"

Taka sytuacja z wczoraj. Zjadłam obiad i grzebiąc widelcem w pustej misce rzuciłam w przestrzeń
- Jest mi smutno, chcę chipsa.
Na co małżonek bez słowa odstawia swoją niedokończoną porcję zapiekanki, podnosi się i idzie w kierunku drzwi.
- A ty dokąd? Pytam nieco zaskoczona.
- Jadę po chipsa dla ciebie, bo jest ci smutno.

Kurtyna.

poniedziałek, 18 maja 2015

winter is coming czyli depresja intelektualisty :)

Starzeję się. Normalnie nie nachodzą mnie takie myśli za często ale w tej chwili odstawiłam leki i posiadam wysoce rozwiniętą dwubiegunowość w kierunku depresji. Poza tym zima idzie, a że w poprzednim życiu byłam muminkiem to rozumiecie... kocyk, igliwie w burzuszku i te sprawy. Co to ja miałam, aha - starzeję się. Właśnie skończyłam oglądać pierwszy odcinek serialu dla młodzieży i się załamałam. Problemy nastoletnich przedstawicieli ras ziemskiej i nie, jakoś mnie nie zafascynowały a wręcz wydały się beznadziejnie głupie. Niby wszystko powinno grać - aktorzy przyjemni dla oka, muzyka niezła, problem tolerancji zawsze na czasie, ale po 45 minutach wygładziło mi bruzdy na mózgu. Hmmm, może to problem źródła przekazu, może książka z nurtu tzw. young adult fiction będzie lepsza, no bo w końcu to książka. To zobowiązuje. Otóż okazuje się że nie.
Nie wiem, może współczesną młodzież faktycznie interesuje tylko ilość lajków pod postem na portalach społecznościowych i zasięg kanału video oraz okazjonalne kizianie się noskami. Chciałabym wierzyć, że nie. Że są młodzi ludzie, których problemy bohaterów takich na przykład "Pamiętników wampirów" obchodzą tyle co zeszłoroczna cena fasolki. I żeby nie było, że mam coś przeciwko wampirom, zombi czy innym wilkołakom - nie, nie, ale żeby to zjadliwe było. Gra słów niezamierzona ale ładnie wyszło :) Bo przecież można sensownie i interesująco kulturę popularną krzewić. Tak, żeby i młody i starszy nieco mogli sobie pooglądać czy poczytać a później wymienić się opiniami. I żeby jedyną alternatywą dla starzejącej się mnie nie były ormiańskie filmy o drzewach.

sobota, 17 stycznia 2015

Jak Ania maszynę do chleba dostała

Pewnego razu. Dawno, dawno temu, dziś rano... postanowiłam, że po pół roku nareszcie obrzydł mi australijski chleb, który chlebem nie jest i przyszedł czas na wypiek własny. 
Dziarsko powstałam z łóżka i zostawiwszy w nim małżonka, śpiącego smacznie, powędrowałam do kuchni. Pieczenie chleba do najtrudniejszych zadań nie należy: mąka, drożdże, woda, trochę nasiennego śmiecia i już. Ciasto wyrobione, wstawione do wyrastania a ja sobie robię kawkę. Piekarnik zapipał, że chleb wyrósł. I się zaczęło... 
Do tej pory jedyna funkcja piekarnika jakiej używałam to termoobieg ale do pieczenia chleba taki wypas nie jest potrzebny, wystarczy funkcja podstawowa czyli grzanie góra/dół. Jakież było moje zdziwienie, gdy się okazało, że mój australijski piekarnik takiej funkcji nie ma w swoim zestawie. Przewertowałam instrukcję - nic (znaczy owszem funkcja jest, ale nie w modelu, który posiadam), przeszukałam internet (może jakaś kombinacja klawiszy) - nie. Mój piekarnik, rozumiecie, posiada termoobieg, funkcję grilla, rozmrażania, ciepłego nawiewu, gorącego nawiewu, generalnie śpiewa, tańczy, recytuje ale nie ma grzania z góry i z dołu. No nic, sobie myślę, spróbujemy wyjść z pudełka i pokombinować. W związku z tym chleb najpierw był pieczony w gorącym nawiewie, później tylko w nawiewie, później grillowany, a kiedy z góry zaczął przypominać skałę wulkaniczną a w środku nadal był mięciutki jak kaczuszka, małżonek, który w międzyczasie wywabiony zapachem zlazł z góry, zaproponował metodę niekonwencjonalną polegającą na wyciągnięciu chleba z formy, przewrócenia go na plecki i w ten sposób dopieczenia dołu. Pomysł był dobry ale tylko do momentu kiedy kłęby dymu nie zaczęły się unosić nad kuchnią. Chleb niestety okazał się  być odporny na zaklęcia, przekleństwa i oryginalne sposoby pieczenia. Wyjęty z piekarnika leżał sobie, gapiąc się na mnie pogardliwie ze swojego niedopieczonego środka. Gupi jeden. Małżonek widząc początki histerii oraz znikającą szansą na świeży bochenek stanął na wysokości zadania, w ciągu godziny od katastrofy nabywając maszynę do pieczenia chleba. 
Dziarsko dzierżąc ogromniasty karton przez parking jeszcze udzielił mi w gratisie lekcji logiki:
-Teraz już nie możesz mówić, że masz niedobrego męża.
-Ale przecież ja nigdy tak nie mówiłam.
- Ale jakbyś kiedyś chciała, to już nie możesz.

Kurtyna.